A oto i ona:
Składa się z podgrzewacza , czyli miedzianego kociołka oraz chłodnicy czyli beczki z zimną wodą. W kociołku umieszcza się zacier czyli sfermentowane śliwki. W tym roku prawie wszyscy pędzili z mirabelek, ponieważ śliwki kiepsko obrodziły. Pod wpływem gorąca alkohol ulatnia się, płynie rurką do chłodnicy, tam ulega skropleniu i otrzymujemy rumuńską śliwowicę, zwaną tutaj ţuica. Ţuica ma ok.35 % alkoholu. Można ją powtórnie poddać procesowi destylacji a wtedy otrzymamy palinkę o podwójnej mocy.
Wyobrażacie sobie że na wsi większość meżczyzn wytwarza sobie w taki sposób śliwowicę, na swoje własne potrzeby lub nawet na sprzedaż, i jest to całkowicie legalne. Trunek ten w tradycji Rumunii znajduje się od wieków, a receptura przekazywana jest z pokolenia na pokolenie. Można narobić sobie takiej śliwowicy ile tylko dusza zapragnie, i ile śliwek w sadzie, gdyż ilość również nie jest ograniczona, ba nawet więcej Rumunii nawet nie wyobrażają sobie aby ktoś kiedyś mógłby im tego zabronić. Oczywiście że Unia Europejska miała w tej sprawie swoje zdanie, jednak sprawa jak na razie ucichła, ciekawe tylko na jak długo. Ţuica towarzyszy narodowi rumuńskiemu we wszystkich ważnych momentach życia, czy to ślub, czy chrzciny a nawet pogrzeb. Ku czci zmarłym wylewa się na ziemię kilka kropel ze swojego kieliszka, aby i Ci co od nas odeszli także skosztowali sobie co nieco. Na naszym rumuńskim weselichu także była na stołach. Rodzice mojego męża przez kilka lat przechowywali ją specjalnie na tę okazję, co nadało jej naprawdę wytwornego smaku. Była doskonała, a goście z Polski byli zachwyceni, szczególnie że na drugi dzień ku ich wielkiemu zdziwieniu czuli się rewelacyjnie. Nie było mowy o po imprezowym bólu głowy. Chcę jeszcze podkreślić że śliwowicę wyrabia prawie każdy, to jednak nie każdemu ona wychodzi jak wyjść powinna. Nie każda ţuica jest dobra. Na tym po prostu trzeba się znać i po prostu trzeba umieć ją zrobić.
No to na zdrówko, lub jak to mówią w Rumunii Hai noroc !!!
Na koniec jeszcze jedna rzecz przyszła mi do głowy a mianowicie uważam że ţuica najlepiej smakuje w Rumunii. Pijąc ją w Polsce mam wrażenie jakby traciła swoją jakość. Moim zdaniem ten trunek stworzony został aby kosztować go, a jednocześnie upajać się pieknem rumuńskiej przyrody, wsłuchając się w ludową nutę, odgłosy krowich dzwoneczków i beczenia owiec, podgryzując pyszne sery wprost od pasterzy. Wówczas poczujemy mistycyzm, jaki unosi sie w powietrzu tego niezwykłego kraju.